Nasze historie – Małgosia

Na spotkaniach w ramach projektu „Przyjazna, dostępna przestrzeń dla osób słabosłyszących”, który realizowaliśmy w 2014 roku, nasi słabosłyszący wolontariusze opowiadali słuchaczom swoje historie. Każda z nich jest inna – tak jak my. 

Opowiadając je, zupełnie szczerze i bez marketingowego lukru, który możesz spotkać na sponsorowanych portalach – pokazywali, że życie z niedosłuchem nie jest łatwe, ale bogate i wartościowe. Jedną z tych historii spisała dla nas Małgosia i zgodziła się na jej publikację na naszej fundacyjnej stronie.
Dziękujemy, Małgosiu!

 

Moja Historia 

Mam 29 lat, jestem osobą słabosłyszącą. Mój ubytek słuchu zauważono w poradni przed rozpoczęciem nauki w szkole podstawowej. Na początku był to niewielki niedosłuch, a moi rodzice zbagatelizowali sprawę.

Do 18. roku życia nie nosiłam żadnego aparatu słuchowego, a moje najbliższe otoczenie nie wiedziało o moim problemie. Obecnie mój niedosłuch to 90 db w uchu prawym zaimplantowanym i 75 db uchu lewym.

Jak radziłam sobie w szkole podstawowej?

  • Cały czas pożyczałam zeszyty od koleżanek, by uzupełnić notatki.
  • Często mówiłam: słucham?, dopytywałam, przerywałam.
  • Siadałam w pierwszej ławce, ale nauczyciel chodził po całej sali, a ja nadal nie słyszałam wszystkiego za dobrze i się denerwowałam.
  • Miałam problem z poprawnym wymawianiem wyrazów w języku obcym.

W końcu ktoś mi powiedział: – Ty chyba masz problem ze słuchem?
Tego typu uwagi odbierałam jako coś wstydliwego. Mówiłam, że z moim słuchem jest wszystko OK.

Nauczyciele o tym wiedzieli, ale nie zorganizowali żadnej godziny wychowawczej na ten temat. Nic. Po prostu chyba traktowali mnie bardziej ulgowo. Skończyłam zwykłą szkołę masową.

 

Jak było w liceum? 

W okresie dojrzewania byłam uważana za osobę ,,wiecznie zakochaną’’.

To był taki moment, w którym się buntowałam i w końcu się poddałam.

Przestałam dopytywać, wyłączałam się z wielu dyskusji. Nie byłam w stanie usłyszeć, nie byłam w stanie wielu rzeczy zrozumieć.

Pamiętam taką sytuację. Uczestniczyłam w terapii grupowej. Koleżanka mówiła na spotkaniu o czymś bardzo ważnym, płakała. Udawałam, że słyszę, ale nic nie rozumiałam. Nie chciałam jej przerywać. Stwierdziłam, że jak powiem o tym grupie, to i tak nadal nie będę słyszeć. Pomyślałam, że inne osoby jej słuchają, więc jej pomogą. I nagle zapytano mnie, co bym jej poradziła, co o tym wszystkim myślę…
Głupio mi było powiedzieć, że przez te dwadzieścia minut, kiedy koleżanka opowiadała o sobie, praktycznie nic nie usłyszałam. Że kompletnie nie wiedziałam, o czym ona mówi, więc odpowiedziałam na zupełnie inny temat. Tym sposobem sprawiłam wrażenie, że jej w ogóle nie słuchałam.

Nigdy nie zapomnę tych wymownych spojrzeń innych dziewczyn. Było mi wstyd. Nie mojego zachowania, ale tego, że nie słyszę. 

Ale oczywiście prowadzący psycholog od razu się domyślił, że coś jest nie tak. W końcu się rozpłakałam, przełamałam i powiedziałam, że niedosłyszę. Że te słowa mi się zlewają i że nic nie rozumiem. Była rozmowa, co zamierzam z tym zrobić.

Powiedziano mi wtedy, że jedynym rozwiązaniem jest aparat słuchowy, że nie mogę żyć w takiej ciszy.

 

Koniec z udawaniem 

Wcześniej rozwiązaniem było dla mnie udawanie, że nie mam problemu ze słuchem. Niestety, jak wiadomo, takie rozwiązanie było ulotne.

Kiedy skończyłam 18 lat, zaczęłam odpowiadać sama za siebie. Już nie musiałam prosić mojej zabieganej mamy, by poszła ze mną do lekarza. O zakupie drogiego aparatu słuchowego nie wspominając. Po prostu pamiętając wydarzenia z wakacji, udałam się do najbliższego punktu doboru aparatów słuchowych. Zrobiłam badania i dowiedziałam się, co zrobić, by dostać dofinansowanie pokrywające ich kosz w stu procentach (jako uczennica miałam taką możliwość).

Zanim kupiłam aparat, obiecywano mi, że gdy zacznę go nosić, moje życie się zmieni i wreszcie będę normalnie słyszeć, rozumieć i żyć aktywnie. 

Nie jestem osobą głuchą, nie znam języka migowego i jako osoba, która stopniowo traciła słuch, aparat był dla mnie wielką niewiadomą. Pokładałam w nim wszystkie swoje nadzieje. Pamiętam okres oczekiwania na moje pierwsze aparaty słuchowe.

Wtedy miałam wrażenie, że wszyscy ciągle mieli do mnie pretensje i mówili: Gosia, czemu mnie nie słuchasz?

A ja wtedy sobie myślałam: Jeszcze tylko dwa tygodnie i już będę słyszeć. I już nikt mi nie podskoczy. 

Nadszedł długo oczekiwany dzień odbioru aparatów. Gdy je założyłam na początku, przeżyłam szok, że świat jest tak głośny. Czułam się, jakbym była na jakimś podsłuchu, jakby ludzie wokół mnie mówili do mikrofonu.

To nie było za przyjemne, takie nienaturalne. Tym bardziej, że ,,efekt mikrofonowy’’ dotyczył każdego dźwięku, słowa, a nawet kroków. A najgorsze był fakt, że to, co mnie najbardziej interesowało, czyli ludzka mowa – odbierałam ciszej od hałasu otoczenia. To było dla mnie dziwne i niezrozumiałe.

Próbowałam więc nakłonić panią protetyk, by ustawiła mi te aparaty jakoś lepiej, ale ona tego nie potrafiła.

Ostatecznie usłyszałam, że chyba za wiele sobie obiecywałam, a pani protetyk przyjmowała inne osoby w swoim gabinecie. Dla mnie już nie miała czasu. 

Powiedziała, że jestem cyt.,,upierdliwa’’. Poczułam się zawiedziona. Nie potrafiłam się przyzwyczaić do tych aparatów. Często bolała mnie głowa, zdejmowałam je, nie potrafiłam ich nosić np. przez cały dzień.

 

Praca 

Okres pracy był dla mnie bardzo trudny. Pracowałam w pewnej firmie handlowej.

Dostałam się tam przez przypadek, bo prezes szukał osoby z orzeczeniem, by dostać dofinansowanie dla firmy. Myślał, że niedosłuch to lekka niepełnosprawność, nie musiał zbyt wiele inwestować, by przystosować moje stanowisko pracy, że wystarczy powiedzieć coś głośniej, krzyknąć. 

Stwierdził, że dam radę. Praca faktycznie nie była skomplikowana, ale jednak często było mi ciężko, właśnie przez słuch. Po dwóch latach nadszedł potworny kryzys. Miałam wrażenie, że ogłuchłam. Nie potrafiłam zrozumieć przez telefon, jaka firma dzwoni, jakie ktoś podaje nazwisko (z tym miałam największy problem). Innych rzeczy po prostu się domyślałam.

To był taki okres, w którym próbowałam walczyć o swoje „być albo nie być” w firmie. Prosiłam szefa, by zamówienia były w wersji elektronicznej, a nie telefonicznej. O to samo prosiłam klientów.

Bywało tak, że klient nie miał czasu pisać zamówienia i wtedy musiałam się skupić na słuchaniu. Starałam się, ale nie zawsze wychodziło, nie zawsze wszystko słyszałam… Moje prośby były ignorowane, w ogóle nie były brane pod uwagę.

Jedna pomyłka, druga pomyłka i w końcu poważna rozmowa. Że jeśli nie zrobię czegoś z tym słuchem, to pożegnam się z pracą. 

Zostało mi trzy miesiące do dofinansowania. Nie było mnie stać na aparat słuchowy, ale poszłam do jednej ze znanych firm protetycznych i tam dowiedziałam się, że mogę taki aparat otrzymać, a dofinansowanie firma odbierze sobie później. Przymierzałam różne modele. Może nie z 10, lecz ze trzy, cztery. Podobało mi się to, że mogłam wybrać ten najlepszy dla mnie.

Pamiętam, że nawet poprosiłam panią, by mi zrobiła ćwiczenie i mówiła, nie patrząc na mnie, siedząc nieco dalej. Ponieważ tym razem chciałam podjąć słuszną decyzję.

Dostałam też dodatkowe dofinansowanie od swojego pracodawcy, co było dla mnie zaskoczeniem. Kupiłam więc nowy aparat słuchowy. Dopłaciłam do niego małą kwotę. Zastanawiałam się, jak to możliwe, że w jednej chwili wszystko się rozsypuje, a kilka chwil później, jak grom z jasnego nieba, spada rozwiązanie.

Dzień w którym miałam na sobie aparat słuchowy, był dla mnie szokiem. Te głośne dźwięki. Nie umiałam rozróżnić telefonu od domofonu, telefonu komórkowego. To było mroźnego dnia, gdy długo nie otwierałam drzwi, bo nie wiedziałam, co to za dźwięk.

W końcu kolega otworzył, a ja będąc na schodach usłyszałam: „Kupiła ten aparat i nadal nic nie słyszy”. 

Zdarzyło się to, czego się obawiałam. Mój szef, wiedząc, że mam aparat słuchowy, żądał, bym już pierwszego dnia super słyszała i super rozróżniała dźwięki. Jednak tak się nie da, ale niestety, osoby niemające zielonego pojęcia o tym, jak działa aparat słuchowy i jak długo my, słabosłyszący, musimy się do niego przyzwyczajać – po prostu powiedział o wiele słów za dużo, a co gorsze, ja te słowa usłyszałam.

Minęły trzy lata i znowu słuch mi się pogorszył…. Bardzo. Już nie było litości…

Stałam się bezużyteczna. Poczułam się winna, tego że niedosłyszę. 

Zakończyłam kolejny etap w swoim życiu, można powiedzieć, z wielkim hukiem, wielkim rozczarowaniem i z wielkim problemem, pełna obaw, co będzie jutro? To chyba był najgorszy okres w moim życiu. Potem jakimś cudem dostałam bardzo fajną pracę na dziewięć miesięcy, przy skanowaniu dokumentów, gdzie nie musiałam słyszeć, a każdy w grupie potrafił się do mnie dostosować. Ta praca też się skończyła, ale w przyjaźniejszej atmosferze.

 

W poszukiwaniu swojej drogi 

Dowiedziałam się o możliwości wszczepienia implantu ślimakowego. Potem żyłam nadzieją i czekałam. Zanim jednak przeszłam operację, zarejestrowałam się na różnych grupach, forach, pytałam wszędzie, gdzie się dało o efekty tej operacji, o tym jak się do niej przygotować. Wciąż słyszałam, że implant to inny rodzaj słyszenia, ale mówiono także, bym przygotowała się na długą rehabilitację.

Powiem Wam szczerze – cały czas byłam pesymistycznie nastawiona do tego wszystkiego. W szpitalu obiecywano mi cuda, mówiono mi, że jestem odpowiednim kandydatem do operacji, ale ja już w cuda nie wierzyłam.

Do operacji podeszłam z myślą ,, już gorzej być nie może’’. Miałam wrażenie, że nie mam innego wyjścia i tak będzie najlepiej. I myślę, że to był dobry krok dla mnie. Niczego nie ryzykowałam, bo aparat słuchowy u mnie nie spełniał już swojej roli. 

Jestem zadowolona.

Podsumowując, chciałabym Wam powiedzieć, że trzeba szukać różnych rozwiązań. Nie dawać sobie wmówić, że nic się nie da. Że dla nas, słabosłyszących, pozostaje tylko siedzenie w domu, w czterech ścianach.

Jak jest źle, trzeba szukać, pytać, próbować, trzeba wyjść do ludzi, po prostu. Trzeba nie bać się zmian. 

Bo często zmiana jest czymś nowym, czego się boimy, ale także jest czymś lepszym. A życie mamy tylko jedno, i to nasza w tym głowa, jak je przeżyjemy. Obecnie nie pracuję zawodowo. Ale robię inne ciekawe rzeczy. Piszę bloga Przystojna Gosia (nazwa od mojej debiutanckiej książki). Piszę książkę – część drugą o życiu niedosłyszącej nastolatki.

A to jest moje pierwsze spotkanie, gdzie mogłam opowiedzieć o sobie.